Akcja ratunkowa pasażerów amerykańskiego samolotu wojskowego w 1946 roku. Alpy szwajcarskie.
Był 19 listopada 1946 roku – z Monachium wystartowała Dakota. Pogoda była fatalna, więc pilot postanowił nie lecieć bezpośrednio nad Alpami, lecz ominąć je od północy. Natychmiast po starcie samolot wpadł w gęstą mgłę. Warunki atmosferyczne były tak złe, że często dochodziło do zakłóceń w odbiorze radiowym. Pani Marguerite Gaylord Tate, żona amerykańskiego generała, patrzyła przez mętne okno kabiny w szarą pustkę. Była jednak pełna zaufania, ponieważ za sterem siedział jej syn, kapitan Ralph Tate. W Douglasie DC-3 Dakota zebrali się ważni ludzie: pani Snavely, żona dowódcy amerykańskich sił powietrznych w Wiedniu, generał Haynes z żoną, pułkownik McMahon z żoną i jedenastoletnią córką Alice-Mary oraz ekspert od ropy naftowej Georg Harvey. Harvey nie zdążył na samolot do Włoch w Wiedniu w poniedziałek, ale znalazł połączenie tutaj. Załoga składała się z kapitana Tate’a, drugiego pilota Irvinga Mathewsa oraz Hilla, który był operatorem radiowym, i Folsona, który był mechanikiem pokładowym. O godz. 13.05 Dakota weszła w zamkniętą pokrywę chmur nad północną krawędzią Alp, z której nie mogła się wydostać. “Gęsta zupa” – mruknął drugi pilot. Kapitan Tate spojrzał na mapę leżącą na małym składanym stoliku na prawej burcie. Wszystkie góry zostały oznaczone wysokością 3000 metrów. Wysokościomierz w samolocie wskazywał 3300 metrów, więc mieli wystarczający pułap i nie musieli obawiać się zderzenia z górami.
Większość pasażerów czytała lub drzemała. Nagle nastąpił silny wstrząs, samolot zaczął tańczyć w powietrzu. Wyne G. Folson wysunął głowę z kokpitu i krzyknął do pasażerów w kabinie: “Proszę zapiąć pasy! “, większość z nich natychmiast zapięła pasy bezpieczeństwa. Dakota stała się igraszką powietrza, wystrzeliła w górę ponad 300 metrów jak rakieta, po czym ponownie runęła w dół. Kapitan Tate wytrwale walczył o utrzymanie wysokości 3300 metrów z powodu pobliskich gór. Wiatr wiał z prędkością 100 kilometrów na godzinę. Dakota zachowywała się jak jesienny liść na wietrze. Wskazówka wysokościomierza kręciła się jak szalona. Samolot raz po raz oddalał się od pierwotnego kierunku lotu. Pasażerowie siedzieli spięci na swoich miejscach. Gdy jakaś siła uniosła ich do góry, żołądki zaczęły się buntować. Była godzina 14.07, gdy podmuchy wiatru jeszcze mocniej wstrząsnęły samolotem, a pilot przeleciał przez małą dziurę w chmurach. Zawrócił i zszedł nieco niżej, aby się zorientować w położeniu. Nagle pojawiły się góry, niecałe 50 metrów od końcówki skrzydła. Wśród mgły załoga widziała śnieg, lód i skały. Kapitan Tate miał za mało czasu na uniknięcie katastrofy, mimo że otworzył maksymalnie przepustnicę. Rozległ się okropny chrzęst, jakby piła przecinała brzuch samolotu. Dakota wykonała skok jak koń przez przeszkodę, następnie opadła na pole pokryte śniegiem, prześlizgnęła się pod górę nad szczeliną, przewróciła się na lewe skrzydło i zatrzymała się ….. W kabinie samolotu zapanował straszny bałagan. Krzesła, ludzie, kapelusze, torby i książki fruwały w powietrzu. Pani Tate przewróciła się, a jej fotel został przygwożdżony do podłogi. Pułkownik McMahon został wyrzucony przez przejście do kabiny pilotów razem z fotelem. Gdy otrząsnął się z szoku, jego pierwszą troską była jedenastoletnia córka. Siedziała teraz po przeciwnej stronie na fotelu, ale uśmiechała się, podniosła coś w powietrze, to była jej spinka do włosów. “Nadal ją mam, Tato” – powiedziała z dumą, jakby uratowała życie. Wszyscy się uśmiechnęli, łącznie z panią Tate, której krew ciekła z czoła. George Harvey, który nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, otworzył drzwi samolotu i szybko wypuścił siedzącą obok niego panią Snavely, obawiając się, że samolot może się zapalić. Ale pani Snavely zapadła się w głęboki śnieg. Z wielkim trudem wciągnął ją z powrotem do kabiny. Teraz kapitan przecisnął się przez drzwi. On również krwawił z rozległej rany między oczami a włosami, która powstała gdy uderzył w deskę rozdzielczą. Przepraszając, powiedział: “Naprawdę nie wiem, jak znaleźliśmy się w górach.” Pasażerowie uwalniali się z siedzeń sami lub z pomocą innych przez i wstawali. Folson leżał na fotelu twarzą w dół. Wyciągnęli go drugi pilot Mathews i radiooperator Hill. Dobrze się stało, że George Harvey, specjalista od ropy naftowej, dołączył do pasażerów w ostatniej chwili, ponieważ jako jedyny znał się na medycynie, studiując ją przez dwa lata. Wyciągnął apteczkę i dał Folsonowi zastrzyk w nogę, która prawdopodobnie była złamana powyżej kolana i sprawiała mu wiele bólu. Generał Haynes odmówił pierwszej pomocy, mimo że miał pocięty nos i górną wargę. “Już trzy razy złamałem sobie nos. Czwarty raz też wytrzyma.”
Mężczyźni i kobiety cieszyli się, że nikt oprócz Folsona nie został poważnie ranny podczas lądowania. Wszyscy odnieśli drobne obrażenia i doznali szoku, ale nie było tak źle. Teraz zastanawiali się nad tym, gdzie się znajdują i w jakiej są sytuacji. Kapitan Tate, do którego dołączył George Harvey, zawołał do radiooperatora: “Wezwijcie pomoc! „
Ciekawe, czy radio się uszkodziło. – Hill przedostał się przez bałagan powstały w kabinie. Zapadła cisza, a on zajmował się radiem. Dla wszystkich było jasne, że to, czy uda się ich uratować, zależy niemal wyłącznie od łączności radiowej. Wkrótce jednak w kabinie kierowcy rozległy się znajome dźwięki radia i trzaski. Wtedy Hill krzyknął: “Mam ich! To Istre. Oni mnie słyszą! “, „Mayday! Mayday!” O godzinie 15:38 radiooperator na paryskim lotnisku Orly odebrał sygnał alarmowy: “Mayday! Mayday! … Dakota PX – 1 544 do wszystkich: utknęliśmy na ośnieżonym zboczu, o 14.08. Brak ofiar śmiertelnych . Dwóch poważnie rannych . Znajdujemy się w kadłubie samolotu. Prosimy o lokalizację i natychmiastową pomoc. Mayday! Mayday! Mayday! Mayday! Mayday! Mayday! Dakota PX – 1544 do wszystkich, którzy nas słyszą!”
Kilka minut później zgłosiły się także inne stacje naziemne, które słyszały wołanie o pomoc. Próbowali znaleźć lokalizację Dakoty za pomocą radionamierzania. Było to możliwe przy użyciu dostępnych wówczas środków, ale nie zawsze uzyskiwano dokładne wyniki. Orly nie nawiązał kontaktu radiowego z Dakotą, ale Istre tak: “Dakota z Istre . Wasza pozycja znajduje się prawdopodobnie w Alpach Sabaudzkich, w pobliżu Mont Blanc. Trwają działania ratunkowe. Skontaktujemy się ponownie o godz. 16.00. Koniec ! “
Rozpoczęła się gorączkowa aktywność. Powiadomiono amerykańskie kwatery główne w Paryżu, Wiedniu, Berlinie i Rzymie. Telegrafy grzechotały, telegramy szły jeden za drugim, a rozmowy telefoniczne były prowadzone cały czas. Już o 16.00 Istre mógł zameldować załodze Dakoty: “Samoloty poszukiwawcze amerykańskich i brytyjskich sił powietrznych zbliżają się do Mont Blanc. Dawaj sygnały rakietami”.
Ekipy ratunkowe wyruszyły i wspinały się w kierunku szczytu Mont Blanc. Pomoc wydawała się w tym momencie bardzo bliska, ale nikt jeszcze wtedy nie podejrzewał, że Dakota leży gdzie indziej. W nocy bardzo silny wiatr wstrząsał samolotem, wiało tak mocno, że podniosło jedno skrzydło i obróciło kadłub. Podłoga kabiny była przechylona o 30 stopni i znajdowała się na skraju urwiska. Przez okna kabiny uwięzieni ludzie nie widzieli nic poza śniegiem. Okna zaczęły pokrywać się lodem. Robiło się coraz zimniej. Nadszedł czas, aby próbować się przespać, ponieważ było mało prawdopodobne, że w najbliższych godzinach zostaną uratowani. Z dwóch połamanych foteli zrobili dla Folsona łóżko, aby mógł oprzeć złamaną nogę w pozycji poziomej. Położył się w jedynym dostępnym śpiworze. Pułkownik McMahon również był ranny. Wszystkie tkaniny, ubrania, a nawet spadochrony były potrzebne jako ochrona przed zimnem, ponieważ przenikliwe zimno przenikało przez metalowy kadłub do kabiny. Nie odważyli się zapalić światła ani zapalić papierosa, ponieważ nie wiedzieli, czy nie ma oparów benzyny, które mogłyby się łatwo zapalić. Wystarczyła mała iskra, by mogli zginąć. Przytulili się do siebie, ale było im bardzo niewygodnie, bo przy tak pochylonym samolocie spadali jeden na drugiego. Zimno i zmęczenie przyniosły im sen, od czasu do czasu budzili się.
Rankiem, około godziny 7, za oknami kabiny zrobiło się szaro, nadchodził dzień. Kapitan Tate wyczołgał się z jedwabiu spadochronu, który służył mu za posłanie, i wyszedł z samolotu. Po chwili wsunął głowę do środka i zawołał z radością: “Hej, wszyscy! Przestał padać śnieg i wkrótce zaświeci słońce.”
Rzeczywiście, teraz widzieli trochę więcej niż wczoraj. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, były góry. Góry, śnieg i lód. Leżeli z Dakotą pod górkę na dużym, popękanym lodowcu o powierzchni około dwóch kilometrów. “Święta makrela! “odezwał się męski głos. Wszyscy wyglądali przez okno. To, co zobaczyli, sprawiło, że zamarli. Niecałe czterdzieści metrów dalej pojawiła się ogromna szczelina, na tyle duża, że mogła pochłonąć wszystkich, łącznie z samolotem. I na prawo od nich następna. Ogólnie rzecz biorąc, miejsce było pokryte szczelinami. Teraz już wszyscy wiedzieli, na czym wylądowali – na lodowcu. Drugi pilot Mathews zwrócił się do kapitana Tate’a: “Panie kapitanie, jest pan magikiem, lądując tu w taką burzę śnieżną. Jak to zrobiłeś? “. A Tate odpowiedział: “Sam nie wiem. Myślę,” – dodał cicho – “że dobry Bóg był z nami.” Nikt się nie sprzeciwił.
Czekało na nich żałosne śniadanie, bo nikt nie zabrał ze sobą żadnego jedzenia, sądząc, że obiad zjedzą na ciepłym południu Francji. Do dyspozycji mieli tylko trochę czekolady i resztki chleba, które dzielili i powoli przeżuwali. Zachowali tabliczkę czekolady jako rezerwę na wypadek, gdyby ratownicy szybko ich nie odnaleźli.
O godzinie 8, zgodnie z ustaleniami, Hill ponownie zasiadł przed radiem. Natychmiast skontaktował się z Istre. Hill poinformował ich, że żaden samolot nie może wylądować w ich pobliżu i że oni nie mogą zejść niżej. Istre odpowiedziała uspokajającym tonem, że dwie grupy ratunkowe wchodzą na górę i że Avro Lancaster już wystartował i także będzie ich szukał. Powinni rozpalić ogień, aby mogli ich zlokalizować. Jednak ze względu na niedokładne namiary, a także informacje od ludzi, którzy słyszeli silniki samolotu, a nawet twierdzili, że go widzieli, szukano ich w złym miejscu. Sygnały dymne pojawiły się również na masywie Grandes Rousses i tam wyruszyła grupa ratunkowa. Czterech mężczyzn, którzy nie odnieśli obrażeń: Tate, Harvey, Hill i Mathews, opuściło samolot aby rozpoznać teren. Zobaczyli tylko lodowce dookoła i wielką dolinę w dole. W samolocie zgromadzili kawałki drewna i wymieszali olej z benzyną, którą po kubeczku przelewali ze zbiorników samolotu. Małe ogniska rozpalali w szufladach lodówek, następnie naprawili uszkodzone okna. Rozrzedzonym powietrzem ciężko się oddychało przy wykonywaniu jakichkolwiek prac. Kobiety wycięły paski z tkaniny spadochronowej. Nastrój poprawił się gdy słońce ogrzało samolot. Mężczyżni wynieśli fotele na świeże powietrze i można się było wygodnie położyć w promieniach słońca. O godzinie 12, podczas wymiany nowych wiadomości, Istre przekazał przez radio, że za około dziesięć minut Lancaster przeleci nad ich miejscem katastrofy. Ale samolot poszukiwawczy nie zjawił się, więc nadzieja znów zniknęła.
Tymczasem pojawiały się następne informacje, które wzbudzały nadzieję poszukujących Dakoty.
„Poinformowano nas, że amerykański samolot poszukiwawczy zauważył dziś rano samolot w rejonie Mont Blanc. Akcja ratunkowa trwa pełną parą. „
Niestety nie było to prawdą, że samolot zauważył Dakotę. To był inny samolot, duński, który leżał tam rozbity dość dawno temu. Dziesięć francuskich i włoskich ekip ratunkowych przedzierało się przez głęboki śnieg do domniemanego miejsca katastrofy samolotu Dakota, nie zważając na ostrzeżenia stacji meteorologicznych, które zalecały odwołanie akcji ratunkowych ze względu na nadejście burzy z lodem.
Po południu Harvey próbował wspiąć się na kolejny wzniesienie, aby móc więcej zobaczyć, ale wkrótce zapadł się głęboko w śnieg. Był przerażony, ponieważ pole pokryte śniegiem było pełne niewidocznych szczelin. Wczołgał się z powrotem na czworakach do samolotu. Wszyscy schronili się przed zimnem do kadłuba tylko Tate i Mathews pozostali na zewnątrz, patrząc w niebo, nie tracąc nadziei i gotowi w każdej chwili wzniecić ogień, gdyby pojawił się samolot. Zapadł zmierzch, a ratunku nie było widać.
W czwartek rano, 21 listopada, już o godzinie 5 Hill nadał przez radio do Istre: “Dakota PX-1 544 do Istre: nie ma samolotu, nie ma ekipy ratunkowej, nic, nic!”, Istre odpowiedział: “Rozchmurz się, znajdziemy cię. “Znów w górę wzbiły się amerykańskie i brytyjskie samoloty wojskowe, ale niestety były wprowadzane w błąd fałszywymi informacjami. Na przykład francuski pilot, który bardzo dobrze znał rejon Mont Blanc, oświadczył nawet, że widział amerykański samolot i utrzymywał z nim kontakt radiowy. Według niego Dakota znajdowała się w pobliżu Courmayeur, około siedmiu kilometrów na południe od Mont Blanc, na terytorium Włoch. Wysłano tam również ekipy ratownicze.
Tymczasem pasażerowie Dakoty rozdali resztki jedzenia, pokroili czerstwy chleb na małe kawałki i zjedli.
Widać było, że baterie są coraz słabsze, dlatego radiooperator Hill kontaktował się z Istre w dłuższych odstępach czasu. Po wymianie komunikatów radiowych o godzinie 12 Hill wszedł do kabiny samolotu bardziej zdenerwowany niż zwykle i powiedział: “Ekipy ratunkowe są w drodze do nas od świtu. Za godzinę nad ziemią pojawi się samolot poszukiwawczy. Musimy rozpalić ogień i dobrze aby było dużo dymu.” Natychmiast mężczyźni, którzy nie odnieśli obrażeń, wyszli na zewnątrz, nie omieszkawszy uprzednio zerwać zasłon z okien. Oblali je olejem i benzyną, dodali części skórzanych krzeseł i kawałki gumy, a następnie rozpalili ogień na zewnątrz. Słup dymu wzniósł się na wysokość 15 metrów, ale nie nadleciał żaden samolot. Generał Haynes rozkazał radiooperatorowi, aby bez względu na baterie wywoływał stacje inne niż Istre. Nikt nie odpowiedział. Topili śnieg, aby móc napić się czegoś ciepłego. O 14.00 Mathews i Harvey próbowali przedostać się przez lodowiec do doliny. Kobiety skręciły im 12-metrową linę wykonaną z tkaniny spadochronowej. Po godzinie Harvey zasłabł. Bez liny zniknąłby w ukrytej szczelinie. Mathews wyciągnął go na zewnątrz. Zawrócili. W drodze powrotnej to Mathews zasłabł z wyczerpania i Harvey musiał rozmawiać z nim o żonie i dzieciach aby nie usnął, aż w końcu zebrał siły, by iść dalej. Wieczorem usłyszeli samolot, zanim go zobaczyli, bo na górze panowała cisza jak w kościele. Mężczyźni zawołali radośnie. Samolot przeleciał w odległości około 30 kilometrów i zniknął za chmurą. Była to latająca forteca. Radiooperator Hill pospieszył do radia i wezwał Istre, mając nadzieję na nawiązanie łączności między samolotem a nimi, ale sygnały radiowe były zbyt słabe, Istre oświadczył: “Nic nie da się zrobić, baterie są wyczerpane”. Dla załogi, a zwłaszcza dla kobiet, było to kilka minut rozdzierających serce. Nadzieja na ratunek zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zaczął padać śnieg.
Dokładnie o godz. 18.30 Hill ponownie nawiązał kontakt z Istre. Mężczyźni siedzieli wokół niego w milczeniu. W słabym świetle pochodni ich twarze wyglądały upiornie. Zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Minęły dwa dni i jeszcze ich nie znaleziono. Teraz padał śnieg. Sam kapitan Tate zawołał: “Dakota 544 do wszystkich, którzy nas słyszą. Wytrzymamy jeszcze 24 godziny. Śnieg pada nieprzerwanie. Są ranni na pokładzie. Znajdujemy się na wysokości 3500 metrów, w śniegu, na południowo-wschodnim zboczu…” Potem zapadła cisza. Baterie padły. Radio zamilkło. Nie mogli już komunikować się ze światem zewnętrznym. Nie mieli już nic do rozpalenia ognia oprócz ubrań, ale te były im potrzebne, jeśli nie chcieli zamarznąć na śmierć.
Dopiero w czwartek wśród amerykańskich wojskowych pojawiły się wątpliwości, czy Dakota może znajdować się we francuskim lub włoskim regionie alpejskim. Późnym wieczorem skontaktowali się z władzami szwajcarskimi i poprosili o przeprowadzenie poszukiwań w rejonie Airolo – Jungfrau – Sion. Zapewniono natychmiastową pomoc. Amerykańskie samoloty poszukiwawcze i ratownicze otrzymały również pozwolenie na lądowanie na niektórych lotniskach w Szwajcarii. W górach padał śnieg. Szwajcarskie samoloty wojskowe typu C-36 nie mogły więc wystartować z Meiringen, gdzie miały swoją bazę. W linii prostej Meiringen leży zaledwie 13 kilometrów od lodowca Gauli. Tu leżała Dakota. Tak blisko – a jednak nikt o tym nie wiedział . Dopiero w piątek po południu pogoda się poprawiła. Samoloty C-36 wystartowały do poszukiwań Dakoty na wskazanym obszarze 800 kilometrów kwadratowych. W tym samym czasie wokół Jungfrau krążyła Latająca Forteca B-17, Superforteca B-29, angielski Lancaster i kilka innych samolotów z reporterami na pokładzie, którzy relacjonowali akcję poszukiwawczą i ratunkową swoim gazetom. Wiele oczu było skierowanych w dół, ale czy patrzyły we właściwe miejsce? W piątek rano był to również ponury dzień dla Amerykanów w Dakocie. Nad lodowcem przetoczyła się burza. Padał śnieg. Było cholernie zimno, tak zimno, że nikt nie wyszedł z uszkodzonego samolotu. Radiooperator Hill próbował słuchać radia Frankfurt, ale bezskutecznie. Radio milczało. Skrzydła były pokryte grubą warstwą śniegu. Pasażerowie Dakoty nie jedli od dwóch dni, nie licząc małych kęsów chleba i czekolady, które już dawno trafiły do ich burczących żołądków. Wtedy do kabiny wszedł Irving Mathews z czarną książką przed twarzą.
„Co czytałeś? ” zapytała pani Tate.
„Prawdę mówiąc, pani Tate, otworzyeam Biblię i przeczytałam 121. Psalm”.
“Czytaj!”.
Porucznik przeczytał: “Wznoszę oczy ku górom, skąd przychodzi moja pomoc. Moja pomoc pochodzi od Pana, który stworzył niebo i ziemię.On nie pozwoli twojej nodze się poślizgnąć, a ten, który cię strzeże, nie będzie spał”.
Na ich prośbę przeczytał więcej. Czerpali z tego nową odwagę. O godz. 14.30 śnieg przestał padać. Wkrótce potem usłyszeli szum samolotu. Harvey pospiesznie założył buty i wyszedł. Niestety, nie mogli rozpalić ogniska, a Dakota była pokryta świeżym śniegiem. Pozostali mężczyźni również wybiegli na otwartą przestrzeń. To był B-29 lecący w ich kierunku. Harvey wystrzelił flarę. Mijały niespokojne sekundy. Czy zostaną zauważeni przez załogę Superfortecy? … Potem wystrzelił znowu, na zielono. Mężczyźni na śniegu krzyczeli i tańczyli z radości. Radiooperator Hill pośpiesznie wszedł do kokpitu, aby nawiązać łączność radiową z krążącym nad nimi B-29, ale wszystko milczało. Przy drugim podejściu samolot zaryczał nisko nad ich głowami. Przy trzecim przejściu zrzucił duże pakiety. Pudła i worki zniknęły w głębokim śniegu. Alice Mary, córka pułkownika McMahona, cieszyła się: “To jak Boże Narodzenie!” Nie wszystkie paczki wylądowały w jej pobliżu. Wiele z nich wpadło w szczeliny lub spadło zbyt daleko. Grupki po dwóch mężczyzn, przywiązanych linami spadochronowymi, poszło po paczki. Niektórzy musieli wykopywać je ze śniegu na głębokość dwóch metrów. Ciężko dysząc i dźwigając, ale pełni pijackiej radości, wciągnęli pierwszą skrzynię do samolotu. Znaleziono jeszcze pięć pudełek. W nich znajdowało się upragnione jedzenie, ubrania, koce i lekarstwa. W międzyczasie na niebie pojawiło się wiele samolotów. Pierwszym, który się pojawił, był Lancaster. Jego załoga, podobnie jak inni świadkowie, usłyszała wiadomość z B-29: “Do wszystkich, którzy nas słyszą, od generała Tate’a, na pokładzie B-29: Zauważono zaginioną Dakotę PX-1 544. Leży w kwadracie 6 F 3/4. Natychmiast rozpocznij działania naziemne. General Tate.” Potem przyleciały inne samoloty: amerykańskie, brytyjskie, francuskie i szwajcarskie.
Skymaster C-54 krążył nad Mont Blanc na wysokości 6000 metrów, wstrząsany silnym wiatrem, kiedy otrzymał wiadomość od generała Tate’a z B-29. Natychmiast wleciał w wyznaczony obszar. Zataczając szerokie kręgi, zbliżył się do miejsca katastrofy. Pilot samolotu Skymaster widział sześć osób obok Dakoty. Najpierw zrzucili żywność z samolotu Skymaster, potem dziesięć paczek z kocami, lekarstwami i innymi produktami. Obserwacja z powietrza wykazała, że tylko trzy paczki spadły w pobliżu Dakoty. Pomimo licznych wezwań nie udało się nawiązać łączności radiowej. Około godziny 21.00 C-54 ponownie wylądował na Orly, w miejscu, z którego startował. Szwajcarskie dwumiejscowe samoloty C-36 również latały nisko nad lodowcem i przekazywały dokładne informacje o położeniu Dakoty na lotnisko w Meiringen. Gdy podniecenie załogi Dakoty opadło, było już ciemno. Samoloty powróciły do swoich baz. Nadeszła jasna, gwiaździsta noc, a wraz z nią nadzieja na ratunek. W tym momencie rozpoczęła się największa akcja ratunkowa, jaka kiedykolwiek miała miejsce w regionie alpejskim. Nie było to jednak takie proste, ponieważ Dakota leżała na trudno dostępnym lodowcu, obramowanym górami o wysokości prawie 4000 metrów. W piątek wieczorem do Brig przybył z Włoch amerykański pociąg z pomocą. Został on natychmiast przekazany do Interlaken. 150 żołnierzy jednostek górskich było zdumionych, kiedy powiedziano im, że Gauligletscher nie może być pokonany przez pojazdy, ale tylko przez ciężką wspinaczkę i utrudnioną śniegiem i lodem. Krótko przed godziną 18:00 wezwano przewodników górskich i ratowników z lotniska wojskowego w Meiringen.
Gdy nastał ranek, major Hitz, oficer instruktor sił powietrznych, wszedł na pokład samolotu Fieseler – Storch w Meiringen. Nad wąską górską doliną rozciągała się zamknięta pokrywa chmur. W pobliżu Guttannen, około dziesięciu kilometrów w górę doliny, znalazł maleńką dziurę w chmurach, przez którą się prześlizgnął. Jego odwaga opłaciła się, kontynuował lot i o godzinie 8 dotarł do Dakoty. Celnie zrzucił worek z ładunkiem. Przy drugim przejściu zrzucił zestaw kolorowych kawałków materiału i kod sygnałowy. Wraz z nim Amerykanie otrzymali instrukcje, jak układać tkaniny. Każda figura miała inne znaczenie. Widział, jak mężczyźni otrzymali worek i wystrzelili rakietę sygnalizacyjną na potwierdzenie. Następnie major Hitz poleciał w kierunku Rosenlaui do kolumny ratunkowej, aby poinformować ją drogą radiową o dokładnym położeniu Dakoty ….. Czoło kolumny znajdowało się u wejścia na lodowca na wysokości 1900 m n.p.m.. Mężczyźni z Dakoty ułożyli pierwszy sygnał. Major Hitz z łatwością rozszyfrował, czego potrzebują. Szybko wrócił na lotnisko w Meiringen i godzinę później przywiózł im koce, lekarstwa, kuchenki, zapałki, szynkę, termosy z gorącą słodką herbatą i upieczony ciepły chleb. Worek zrzutowy zatrzymał się bardzo blisko drzwi kabiny. Towar był dostarczany niemal “pod sam dom” ofiar. Późnym popołudniem znów pojawiły się amerykańskie bombowce, ale zamiast bomb przewoziły inne ładunki. Jeden po drugim samoloty zniżały się, zrzucając skrzynię po skrzyni i kontener po kontenerze. Mieszkańcy Dakoty musieli przetrwać niebezpieczne bombardowanie. Jedna ze skrzyń uderzyła nawet w ogon Dakoty i roztrzaskała się.
Nad obszarem lodowca pojawiły się też inne samoloty: dziennikarze i fotografowie z całego świata, którzy chcieli na własne oczy zobaczyć, co się tu dzieje. Bezludna do niedawna okolica szumiała odgłosami silników lotniczych. Pilot samolotu C-36 nawiązał łączność radiową z lotniskiem wojskowym w Meiringen: “Niezliczone samoloty amerykańskie na wysokości 5000 metrów nad Gauligletscher. Prowadzą zrzuty z szerokim rozproszeniem, od 150 do 2000 metrów. Częściowo również dokonywano ich z pomocą spadochronów, ale te przesyłki narażone są na silny wiatr i wciągane w szczeliny. Może to stanowić zagrożenie dla ofiar katastrofy. Ta gotowość amerykańskich pilotów do niesienia pomocy rodakom była zrozumiała, ale jednocześnie znacznie utrudniała i zagrażała akcji ratunkowej Szwajcarów, którzy mogli lepiej operować małymi i zwrotnymi samolotami. Amerykańskie służby na lotnisku w Meiringen zostały więc poproszone o powstrzymanie się od dalszych zrzutów, ponieważ szwajcarskie samoloty były w stanie precyzyjnie i bez uszkodzeń zrzucić wszystko, co było potrzebne. Amerykanie zaprzestali więc lotów nad Gauligletscher. Przez całą sobotę samoloty Fieseler Storch i C-36 Szwajcarskich Sił Powietrznych były w powietrzu, aby utrzymywać kontakt z kolumną ratunkową i Amerykanami. Widzieli, jak ratownicy posuwali się metr po metrze i zbliżali się do Dakoty.
Teraz, gdy tak dobrze się nimi zajęto, pani Tate poczuła potrzebę umycia zębów. Poszła w poszukiwaniu szczoteczki i pasty do zębów. Nagle usłyszała głośny okrzyk Harveya: “Tam! Boże Wszechmogący! Spójrz tam!” Jego ręka wskazywała na pustynię śniegu i lodu, z dala od samolotu. Na tle bieli lodowca i błękitu nieba wyróżniały się dwie postacie: ratownicy przybyli!
Dwaj mężczyźni podnieśli ręce i krótkimi ślizgami zjechali ze stoku. George Harvey i Ma Thews podbiegli do nich z butelką whisky. Co za pozdrowienie! Uściskali się i pocałowali, poklepali po plecach i znów się uściskali, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Słowa pozdrowienia były powtarzane w kółko, ponieważ w szale radości nie mogli wyrazić się w żaden inny sposób. Jako pierwsi przybyli Jost i Reiss z kolumny ratunkowej. Ich oczy wędrowały od jednego do drugiego rozbitka, aby zobaczyć, jak ludzie znieśli trudy. Kapitan Tate wprowadził ich do samolotu i przedstawił generałowi Haynesowi oraz rannym. Następnie przygotowano posiłek z konserw mięsnych dla dwóch alpinistów, którzy od wyjazdu z Rosenlauí nie jedli nic poza małą przekąską. Zegar wskazywał teraz godzinę 14.20. Szli przez jedenaście godzin i mieli za sobą trudną i niebezpieczną wspinaczkę. Godzinę później do Dakoty przybył szef kolumny ratunkowej. Mężczyźni byli wyraźnie wyczerpani po ciężkiej wspinaczce z dużymi ciężarami. Byli zdumieni, że pasażerowie są w tak dobrym stanie. Nie mogli zrozumieć, jak tak dobrze przetrwali zimne noce. Lekarz, który maszerował w kolumnie ratunkowej, pochwalił dobrze usztywnioną nogę Folsona. Wiadomość o dotarciu kolumny ratunkowej na miejsce katastrofy została przekazana drogą radiową na lotnisko w Meiringen z krążącego samolotu C-36 i wkrótce dowiedział się o tym cały świat. Co teraz? Załoga Dakoty i lekarz nalegali na natychmiastowe zejście, ale przewodnicy górscy musieli podjąć inną decyzję ze względu na zapadający zmrok i niebezpieczny trawers lodowca: “Spędźcie tu noc i wyruszcie rano.” Mężczyźni natychmiast zaczęli kopać dziury w śniegu, aby chronić się przed lodowatym wiatrem z lodowca. Inni zasiedli na noc pod skrzydłami i w kadłubie. Potem trzeba było coś zjeść i zapadła noc. Temperatura spadła do minus 15 stopni Celsjusza. Ludzie ogrzewali się wzajemnie i sprawdzali, czy nie doszło do odmrożeń.
Rankiem lekarz natychmiast udał się do pasażerów w kabinie. Wszyscy w kolumnie ratunkowej żywili się z własnych zapasów, jeśli ich prowiant nie zamarzł. Przewodnicy górscy wyznaczyli trasę zejścia już poprzedniego wieczora. Prowadziła ona najpierw do schroniska Gaulihütte, gdzie planowano spędzić noc w poniedziałek, a następnie w kolejnym dniu miano się udać do Urbachtal koło Meiringen.
Ośmiu pasażerów zostało umieszczonych na specjalnych saniach. Każde sanie ciągnęło i zabezpieczało ośmiu mężczyzn. Hill, Harvey, Mathews i Tate maszerowali w kolumnie, przywiązani linami do górskich przewodników. Dwaj ratownicy, Jost i Reiss, wyposażeni w narty, ruszyli przed siebie. Kilku przewodników górskich przedostało się w głębokim śniegu do schroniska Gaulihütte, aby ułorować drogę następującej kolumnie. Transport po świeżo ośnieżonym i zamarzniętym lodowcu okazał się bardzo trudny. Sanie zapadały się, śnieg piętrzył się przed ciągnącymi je ludźmi, a mężczyźni musieli ciągnąć i pchać sanie nawet na zjazdach. Niektórzy Amerykanie próbowali zniszczyć Dakotę przed opuszczeniem miejsca wypadku. Uderzali młotkiem w instrumenty i chcieli wzniecić pożar. Dzięki interwencji kilku ludzi z kolumny ratunkowej udało się ich powstrzymać od tego zamiaru, a generał Haynes odwołał swój wcześniejszy rozkaz.
Krótko po godzinie siódmej rano piloci dwóch samolotów Fieseler, major Pista Hitz i kapitan Victor Hug, byli już w powietrzu, kolumną ratowniczą. Przewidzieli, że będzie to bardzo trudny i długi transport. Wyprawa miała trwać co najmniej 36 godzin, a trasa prowadziła przez trudny teren z odcinkami wymagającymi zjazdu z asekuracją linami.
Czy nie ma tam lądowiska? Wtedy można by szybciej ratować rannych i wyczerpanych. Pogoda dopisała, jedynym problemem było znalezienie miejsca do lądowania na lodowcu. Kapitan Hug napisał notatkę podczas lotu zwiadowczego i zrzucił ją wraz z torbą dyspozytorską do ratowników. Napisał: “Uważam, że lądowanie na Gauligletscher jest możliwe. Prosimy o poinformowanie nas sygnałami układanymi z płótna czy lądowanie jest możliwe, czy niemożliwe ze względu na ukształtowanie terenu. Jeśli żadne miejsce nie zostanie przez Was wyznaczone, wyląduję obok kolumny, równolegle do toru marszowego. Major Hitz będzie obserwował lądowanie z powietrza i również wyląduje, jeśli nie zabronisz mu tego”
Wrócili na lotnisko, aby uzupełnić paliwo. O godz. 10 ponownie wystartowali. Generał Snavely, którego żona była wśród uratowanych pasażerów Dakoty, zajął miejsce w samolocie majora Hitza. Kolumna ratunkowa była w drodze już od dwóch godzin i posunęła się o kilometr, gdy pojawiły się dwa Fieslery. Ludzie z kolumny zaznaczali szczeliny znakami dobrze widocznymi z powietrza, po czym dawali umówiony sygnał: “Lądowanie możliwe”.
Jako pierwszy wylądował kapitan Hug z samolotem A-97, zaraz za nim major Hitz z generałem Snavely na pokładzie. Śniegowa nawierzchnia bezpiecznie utrzymała samolot. Rozpoznanie wykazało, że faktycznie można wyznaczyć strefę startu o długości około 300 metrów. Decyzja pilotów o szukaniu ratunku w samolocie otworzyła nowe możliwości. Trzeba było poczynić inne ustalenia. Nawet gdyby wszystko poszło dobrze, najwyżej amerykańscy pasażerowie i członkowie załogi Dakoty mogliby zostać sprowadzeni do doliny przez samoloty Fieseler-Storch. Najpierw jednak przyszła kolej na rannych, wśród których był żołnierz z kolumny ratunkowej, który miał odmrożone stopy. O godz. 11.25 kapitan Hug wyruszył z generałem Haynesem i żołnierzem. Następnie w szybkich odstępach czasu następowały starty i lądowania na Gauligletscher i na pobliskim lotnisku Meiringen. Kapitan Tate jako ostatni wszedł na pokład “Fieselera”, który wylądował w Meiringen krótko po godzinie 16.00. Transport mógł odbyć się szybko i bez incydentów. Amerykanie zostali natychmiast przewiezieni ambulansem do pociągu medycznego stacjonującego w Interlaken. Ten pociąg medyczny opuścił Szwajcarię o godzinie 19.00 wraz z generałami i oficerami, którzy przybyli do Szwajcarii z Wiednia i Frankfurtu.
Prezydent Konfederacji Szwajcarskiej nie omieszkał udać się do Meiringen, aby złożyć gratulacje uratowanym. Amerykańscy generałowie, wśród nich generałowie Tate i Snavely, wyrazili gorące podziękowania wszystkim pomocnikom i nie kryli podziwu dla ogromnych osiągnięć kolumny ratunkowej i pilotów. Zakończył się pracowity dzień na lotnisku w Meiringen. Dolinę opuścili dziennikarze i fotoreporterzy z Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Austrii oraz liczni reporterzy z armii i lotnictwa amerykańskiego. W tę niedzielę ponad 80 samolotów różnych narodowości i typów odwiedziło Gauligletscher – one również wystartowały. Na szczęście, po zwolnieniu kolumny ratunkowej z zadania przewiezienia uratowanych Amerykanów, marsz powrotny mógł odbyć się w miarę szybko. Przez schronisko Gaulihütte wspięli się na Urbachtal, gdzie w niedzielę wieczorem o godz. 21.00 dotarło 50 mężczyzn. Amerykańska kolumna zmotoryzowana zażyczyła sobie, by przynajmniej w tym miejscu pozwolono jej pomóc i ułatwiła swoimi jeepami szybki transport wyczerpanych ratowników do Meiringen. Trzydziestu członków ekipy ratunkowej pozostało na lodowcu jeszcze przez noc, aby w poniedziałek ponownie wspiąć się na miejsce katastrofy w poszukiwaniu cennego bagażu, materiałów ratunkowych, radiostacji itp. Mężczyźni ci wrócili do doliny we wtorek wieczorem.
Lotnicy zasługują na uznanie za to, że dzięki swoim umiejętnościom umożliwili szybki transport znalezionych Amerykanów. Nie należy zapominać, że ten transport lotniczy należy nazwać wielkim łutem szczęścia. Przy całym uznaniu dla osiągnięć odważnych i pełnych zapału pilotów, słowa uznania – jeśli nie jeszcze większe – należą się także dzielnym ekipom ratowniczym, które musiały stawić czoła nadzwyczajnym trudnościom. Pochwały, podziękowania i podziw płynęły zewsząd, od instytucji państwowych i prywatnych, z kraju i z zagranicy. Generał Snavely powiedział, żegnając się: “Bez wielkiej pomocy Szwajcarów nasi ludzie nadal byliby na lodowcu.”
Pani Tate, matka kapitana z Dakoty, napisała: “Szukam słów, aby wyrazić odwagę i bezinteresowność ludzi, którzy nas uratowali. Znam zimno, które musieli znosić, paskudny teren, który musieli pokonywać i ryzyko, jakie podejmowali. Nikt nie został zmuszony do pomocy w tej akcji ratunkowej. Na sygnał alarmowy natychmiast zebrało się osiemdziesięciu bohaterów. To właśnie tym osiemdziesięciu bohaterom my, dwunastu Amerykanów, zawdzięczamy nasze życie.”
W “Herald Tribune” w Nowym Jorku napisano: “Uratowanie dwunastu Amerykanów na Gauligletscher wymagało wielkiej odwagi. Ale nie tylko odwagi, lecz także rozległej wiedzy technicznej i ogromnej życzliwości. Szwajcarzy, zwłaszcza ci, którzy przylecieli swoimi małymi samolotami i lądowali w pobliżu rozbitego samolotu, oraz ci, którzy podeszli do miejsca wypadku pieszo, zdobyli podziękowania i uznanie rodaków ocalonych.”
W dniu 28 listopada amerykański wysłannik do Szwajcarii, sekretarz Harrison, przekazał prezydentowi Konfederacji Szwajcarskiej podziękowania Stanów Zjednoczonych w następującym liście: „Zgodnie z instrukcjami, jakie otrzymałem od mojego rządu, mam zaszczyt wyrazić Panu uznanie za bohaterską akcję ratowania pasażerów samolotu, który rozbił się w szczególnie niedostępnej części Alp Szwajcarskich. Mój Rząd pragnie wyrazić szczere podziękowanie za skuteczną pomoc Armii i Sił Powietrznych, jak również wszystkich innych organizacji szwajcarskich, które wzięły udział w tej operacji, która musiała być przeprowadzona w najtrudniejszych okolicznościach, a która doprowadziła do szczęśliwego zakończenia.” Nie było mowy o transporcie Dakoty, która leżała z wygiętymi skrzydłami na lodowcu Gauli. Ponadto samolot był tak poważnie uszkodzony, że przywrócenie mu zdolności do lotu wymagałoby ogromnego wysiłku.
11 marca 1947 r. Szwajcaria otrzymała list z dowództwa sił amerykańskich w Austrii, podpisany przez generała Marka W. Clarka: “Mój drogi ministrze, mam zaszczyt ofiarować Konfederacji Szwajcarskiej, w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych, jako dar, samolot C-53, który 19 listopada 1946 r. lądował awaryjnie na lodowcu Gaulig w Szwajcarii. W dniu 30 listopada 1946 r. skierowałem pismo do Jego Ekscelencji Prezydenta K. Kobelta, aby wyrazić nasze głębokie uznanie dla wysiłków Rządu Szwajcarii w doprowadzeniu do pomyślnego zakończenia poszukiwań samolotu oraz uratowania jego załogi i pasażerów. Oferując ten samolot rządowi szwajcarskiemu w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych, korzystam z okazji, aby wyrazić moje najgłębsze uznanie dla serdecznej współpracy personelu Armii Szwajcarskiej i Sił Powietrznych. Pozostaję, drogi Panie Sekretarzu, w głębokim poważaniu, Mark W. Clark.”
W lecie Dakota została pozbawiona wszystkich ważnych części, zwłaszcza instrumentów i aparatury. Zostały one dostarczone z lodowca przez Fieselera. Samolot pozostał jednak na lodowcu i przez pewien czas był celem wypraw alpinistów i ciekawskich wypatrujących go z powietrza. Promienie słoneczne stopniowo sprawiły, że blaszany potwór zniknął w lodzie i śniegu. W końcu nie było już nic widać. Zakończyła się największa akcja ratunkowa, jaka kiedykolwiek miała miejsce w regionie alpejskim. Był to widoczny dowód na to, że start i lądowanie na lodowcu są możliwe.